Please assign a menu to the primary menu location under menu

Boliwia

Isla del Sol – święta wyspa Inków

Isla del Sol

Isla del Sol terytorialnie należy do Boliwii. Położona na Jeziorze Titicaca, Wyspa Słońca, według legend była miejscem narodzin Inków.

Istnieje kilka opcji na odwiedzenie wysp położonych na na Jeziorze Titicaca. Już na początku odrzuciliśmy wycieczkę na pływające Wyspy Uros, które choć wielce popularne, są niczym więcej niż udawanym jarmarkiem dla turystów. W zamian postanowiliśmy popłynąć na wspomnianą Isla del Sol, która leży na terytorium Boliwii. Tak więc, żeby się na nią dostać musieliśmy najpierw przekroczyć granicę. Z opisywanego poprzednio Kanionu Colca pojechaliśmy do Puno. Z Cabanaconde dostaliśmy się czymś w rodzaju autostopu do Chivay, skąd mieliśmy do wyboru opcję tanią, długą i niebezpośrednią (ok. 20-30 soli: 1 sol to ok. 1 pln) oraz opcję drogą i szybszą (bezpośredni autobus Chivay-Puno za 121 soli, podróż ok. 6h).  Jako że zależało nam na czasie wybraliśmy bramkę numer dwa. Samo Puno nie wyróżnia się niczym szczególnym i spędziwszy tam kilka godzin, postanowiliśmy ewakuować się do Boliwii.  Najpierw busikiem zapakowanym do pełna podążyliśmy do granicznej miejscowości Yunguyo.

Żegnamy Peru

Następnie przekroczyliśmy granicę pieszo, odprowadzani przez tabun ciekawskich dzieciaków. Pierwsza przygraniczna miejscowość w Boliwii to Copacabana, a żeby się do niej dostać mamy do wyboru busiki i taksówki (my postawiliśmy na to drugie, bo żaden busik jakoś nie chciał się objawić; koszt to 20 bolivianos, 1 boliviano=ok. 0.5 pln).

Miejscowi

Sama Copacabana, baza wypadowa na Isla del Sol, jest miejscem ewidentnie nastawionym na turystów.

Nieskończona ilość restauracji oferuje mniej więcej to samo, mało porywające menu: pizza/burger/tacos. Większość z nich serwuje też popularne zarówno w Peru, jak i Boliwii „menu del dia” (ok. 15-20 bolivianos), które zawiera zupę + drugie danie (najczęściej ryba/kurczak/warzywa z ryżem). Byliśmy bardzo głodni, ale też bardzo niechętni jedzeniu pizzy i koniec końców wyładowaliśmy na „menu” w restauracji wystylizowanej na osławione wyspy Uros…

Copacabana słynie z przyciągającego rzesze pielgrzymów sanktuarium Matki Boskiej z Jeziora będącej patronką Boliwii i ludów zamieszkujących nad Jeziorem Titicaca. W okolice sanktuarium zawędrowaliśmy wieczorem i dane nam je było oglądnąć tylko z zewnątrz.

Kolejny dzień to w końcu tytułowa Isla del Sol!

Łodzie na z Copacabany odpływają ok. 8:30 rano, istnieje oczywiście kilka firm wyposażonych w nawoływaczy, którzy przekonują, że zawiozą Was tam najlepiej. Warto wiedzieć, że niektóre z łodzi płyną tylko do części południowej/północnej wyspy, a niektóre znów zatrzymują się w obu portach. Rożnica miedzy poszczególnymi firmami leży też w godzinach powrotu (i należy zachować czujność, gdyż może być to powrót z rożnych części wyspy). Zdecydowaliśmy się na łódkę, która rano dostarczyła nas na część północną, natomiast oferowała powrót o 15:30 i 16:00 z części południowej. Koszt wyprawy w obie strony to 25 bolivianos/os. Rejs na cześć północną trwa niecałe 2 godziny.

Isla del Sol

Pełna inkaskich ruin Isla del Sol przyciąga sporo turystów.

Z Wyspą Słońca wiąże się legenda głosząca, iż to właśnie na tej wyspie narodziła się inkaska cywilizacja. Otóż nieopodal Isla del Sol z morza wyłonił się bóg Viracocha, który stworzył słońce (stąd nazwa wyspy) i księżyc (nieopodal znajduje się również Wyspa Księżyca – Isla de la Luna), a następnie dwóch pierwszych ludzi. Mit istnieje w kilku odsłonach, naukowcy natomiast doszukują się początków Inków zupełnie gdzie indziej.

Na pełnej inkaskich ruin wyspie wciąż zamieszkują Indianie Ajmara, którzy poza „nowoczesną działalnością”, czyli prowadzeniem restauracji i hotelików, trudnią się też m.in.  rolnictwem z wykorzystaniem upraw tarasowych i ziołolecznictwem. Na wyspie brak motoryzacji, toteż od czasu do czasu trzeba zejść z wąskiej ścieżki i ustąpić miejsca objuczonym osiołkom.

Dopłynąwszy na wyspę, od razu napatoczyliśmy się na grasującą na plaży świnię, punkt sprzedaży biletów do ruin i muzeum (10 bolivianos), a także na Jorge, miejscowego przewodnika, który niczym ameba wchłonął nas do swojej grupy…

Stwierdziliśmy, ze właściwie możemy kontynuować ze stadem i dowiedzieć się czegoś ciekawego po drodze. Na początku odwiedziliśmy „Muzeum Złota”, w którym jednak żadnego złota nie eksponowano. Potem, mijając punkt kontroli biletów (dlaczego podkreślam ten fakt jeszcze się wyjaśni), wesoło spacerowaliśmy po wyspie, a nasz przewodnik zachęcał to wdychania oparów różnych ziół, mających ponoć zbawienny wpływ na objawy choroby wysokościowej. W końcu dotarliśmy do ruin, pośród których królował stół służący niegdyś składaniu ofiar oraz Świętej Skały (trzeba koniecznie jej dotknąć!). Tam, po kilku opowieściach, a także po gorących zachętach do wypicia wody z rzekomo świętego źródełka, Jorge zażądał po 15 bol/os i zniknął.

Isla del Sol oferuje piękne widoki, a otaczające ją Jezioro Titicaca zdaje się nie mieć kresu. I tylko pojawiające się znienacka punkty zakupu biletów psuja obraz całości…

Po zniknięciu przewodnika, pozostało nam ok. 2,5 godziny na wyspie i marsz na cześć południową (który wg Jorge miał zająć „nie więcej niż 2 godziny, powoli, po płaskim terenie”). W rzeczywistości musieliśmy się dość poważnie spieszyć po pagórkach w dół i w górę, żeby zdążyć na naszą łódź…). To jednak nie koniec niespodzianek! W trakcie wędrówki jeszcze dwa razy natknęliśmy się na punkty kontroli/sprzedaży biletów, które chcąc nie chcąc musieliśmy zapłacić… Było to trochę irytujące, (niby uduchowiona wyspa a tu taki tourist trap;)) bo nie mieliśmy o tym pojęcia (mogliby to sprzedawać na początku jako jeden bilet i oszczędzić dziwnych niespodzianek…) i chociaż koniec końców pieniądze to niewielkie, cudem wystarczyło nam gotówki…

Na szczęście jednak widok otaczającego nas, bezkresnego Jeziora Titicaca i napotykane od czasu do czasu lamy i alpaki były wystarczającymi poprawiaczami humoru.

Po powrocie z wyspy i szybkim „menu del dia” złapaliśmy ostatni tego wieczoru autobus do La Paz (odjazd 19:30, koszt 20 bol) i opuściliśmy Copacabanę… Wieczorna eskapada autobusem do La Paz na pewno nie należała do najbardziej relaksujących: wertepy, wertepy i jeszcze raz wertepy i….wertepy! Do tego po drodze przymusowa przeprawa promowa (dość prymitywna i muszę przyznać, że momentami z przerażeniem przewidywałam swój koniec w otchłani Jeziora Titicaca…). Niemniej jednak nadaję tu i piszę, tak więc przeprawa zakończyła się sukcesem. „Nieszczęście” miało mnie spotkać dopiero w samym La Paz…

0
error: Content is protected !!