Wbrew pozorom, weekend w Nowym Jorku nie jest specjalnie trudny do zaplanowania. Zobaczcie jak można takowy wykorzystać!
Tegoroczną majówkę sponsorowały tanie bilety AirCanady do NY właśnie. Co prawda loty na trasie Warszawa-Kopenhaga-Toronto-Nowy Jork-Toronto-Kopenhaga-Kraków były troszeczkę dłuższe niż standardowe połączenie, ale za to w gratisie jednodniowy stopover w Kanadzie, niedzielne popołudnie w Kopenhadze no i dwa intensywne dni w Nowym Jorku. Jak dla mnie brzmi lepiej niż dobrze.
Dzień 0. Weekend w Nowym Jorku – czas start!
Na La Guardii lądujemy ok. 18, niestety jest pochmurno i z wymarzonych widoków nici, ale nie tracimy ducha. Lotnisko opuszczamy szybko i sprawnie (ponieważ lecieliśmy z przesiadką w Toronto, kontrolę graniczną przeszliśmy już w Kanadzie i do Stanów przylatujemy jak z lotu krajowego). Uber w kilkanaście minut dostarcza nas do położonego w Astorii (Queens) AirBnB. Zostawiamy co niepotrzebne i nie tracąc czasu ruszamy metrem „w miasto”. Ponieważ jesteśmy nieco zmęczeni podróżą i nie chce nam się myśleć, obieramy turystyczny i oklepany cel: Times Square. Zgodnie z przewidywaniami, na miejscu mnóstwo ludzi, hałas i neony reklamujące bezalkoholowe alkohole… Po krótkim rekonesansie i szybkiej dokumentacji zarządzamy odwrót. Przemieszczamy się w nieokreślonym kierunku, aż w końcu docieramy do położonego obok dworca Grand Central. Niestety moce przerobowe są już niemal wyczerpane, pakujemy się więc do metra i wracamy do koczowiska.
Dzień 1.
Po szybkim śniadaniowym bajglu (sieciówka Brooklyn Bagels, polecam), ruszamy metrem na Dolny Manhattan i pakujemy się na darmowy prom na Staten Island (nie dajcie się atakować indywiduom przed terminalem chcącym wciskać Wam jakieś bilety, żadnych posiadać nie trzeba). Z promu jest nienajgorszy widok na Statuę Wolności i dolny Manhattan, toteż jest on dość solidnie okupowany przez rozmaitych turystów. Warto więc wejść do maszyny na początku, żeby zająć dobrą pozycję obserwacyjną (w razie niepowodzenia, czynność powtórzyć podczas podróży powrotnej).
Po powrocie z wycieczki wodnej, robimy rundkę po dolnym Manhattanie. W menu Wall Street z giełdą i obleganym przez tabuny bykiem, Federal Hall i Trinity Church. No i oczywiście kawa w miejscu o wspaniałej nazwie Black Fox (z moich obserwacji wynika, że w małych kawiarniach ceny nie są wyższe niż w bytach typu starbucks a kawa, wiadomo, nieporównywalnie lepsza!).
Ponieważ poprzedniego dnia zarezerwowaliśmy bilety na Top Of The Rock, czyli taras widokowy na Rockefeller Center, przemieszczamy się metrem ku temuż przybytkowi. Bilety, owszem, warto zarezerwować wcześniej (ale nie dalej niż dzień wcześniej lub nawet tego samego dnia), warto jednak zbadać przewidywaną sytuację pogodową, nie ma sensu pchać się na górę przy pochmurno-deszczowych warunkach. Bilety na godziny po zachodzie słońca są droższe, ale czas pobytu na górze jest nielimitowany, można więc kupić bilet dzienny i trochę pokoczować. Ponieważ na „nasz” dzień, wieczorem przewidywane było zachmurzenie i deszcz, zdecydowaliśmy się na atak szczytowy w okolicach 12. Pogoda była wyborna, a widoki zobaczcie sami!
Po tarasie widokowym (wg mnie to obowiązkowy punkt wizyty w NY! Można wybrać też inne tarasy: Empire State Building (wizytowałam podczas mojej pierwszej wizyty w NY, też fajny, aczkolwiek nie widać z niego Empire State;), ani Central Parku, za widok na ulice na dole wydawał mi się lepszy), albo One World (tzw. „nowe” World Trade Center, najwyżej położony z tarasów widokowych, z zupełnie inną perspektywą niż pozostałe dwa, bo położony na dolnym Manhattanie – tam akurat nie byłam, to na następną wizytę w NY!), zwiedzamy okolice Rockefeller Plaza i Katedrę Św. Patryka.
Potem kierujemy się 5tą aleją „w górę”, w stronę najbogatszej dzielnicy Manhattanu, Upper East Side. Po drodze z ciekawości zahaczamy jeszcze o Trump Tower (wszystko jest tam very Trump). Docieramy do Park Avenue i okolic, zjadamy bardzo włoską pizzę (mozarella prosto z Neapolu;)) i ruszamy do Central Parku.
Central Park, jak wiadomo, jest spory, a miejscami, ze względu na wystające skały przypomina Helsinki;)). Chodzimy sobie po parku, od jednej wody do drugiej, ku mej radości spotykamy nawet wyprowadzacza psów (jak na filmach!). Są też liczne wiewiórki i okazy ptactwa.
W końcu zarządzamy ewakuację i postanawiamy atakować Most Brooklynski. Metro dostarcza nas do dzielnicy DUMBO, z której roztacza się widok na dwa mosty: Brooklyn Bridge i Manhattan Bridge. Most Brooklyński, owszem, fajny jest, ale też okropnie zatłoczony, więc po oględzinach wracamy na Brooklyn i zasiadamy w knajpie piwnej (trzeba Wam wiedzieć, że co jak co, ale porządne piwko to w USA można wypić!).
Niebawem przyciska nas też głód i udajemy się do jakieś wegańsko-azjatyckiej brooklynskiej knajpy. Po żerze udajemy się jeszcze na spacer po Brooklyn Heights skąd jest nienajgorszy wieczorny widok na dolną część Manhattanu.
Dzień 2.
W tym dniu w planie ogólno rozumiane łażenie plus wizyta w MoMA (Muzeum Sztuki Nowoczesnej). Metrem dostajemy się w okolice Empire St. Buliding, niestety jest dość mgliście i nie widać czubka;) Zaopatrujemy się w kawusię i spacerujemy w stronę Flatironu. Nie będę oryginalna, ale jak dla mnie to chyba najładniejszy budynek w mieście.
Po obowiązkowej sesji zdjęciowej ruszamy w dół, przez Union Square. Docieramy do księgarnio-antykwariatu Strand, gdzie na czterech piętrach znajdują się nieskończone ilości najróżniejszych książek (można tam bez trudu spędzić cały dzień).
Dalej maszerujemy przez East Village, która choć położona na Manhattanie, jest niezwykle spokojna, pełna małych knajpek i sklepików. Robimy przystanek na lunch, a potem dzielnie maszerujemy dalej, jak zwykle napataczając się na China Town, przez dzielnice SoHo i TriBeCa, aż docieramy do World Trade Center. Na miejscu, gdzie stały słynne dwie wieże, znajduje się teraz memoriał (i muzeum w podziemiach), a także nowa wieża One World (ta z tarasem widokowym).
Następny punkt programu to MoMA. Ponieważ jest piątek, wstęp do muzeum jest darmowy od 16. Intuicja (plus internety) podpowiada jednak, że warto zaczaić się wcześniej i jakiś kwadrans po 15 znajdujemy się już w kolejce do muzeum. Na szczęście rozdawanie darmowych wejściówek zaczyna się chwilę przed 16, a ponieważ byliśmy wcześniej, dostajemy się do środka dość szybko. Warto jednak zaznaczyć, że w darmowych godzinach tłok w środku jest niesamowity. Niemniej jednak szybko udajemy się na górę, żeby zobaczyć Gwiaździstą Noc (nasz główny cel). Poza tym MoMA wystawia też m.in. dzieła Picassa, Dalego, Mondriana, czy Pollocka. Oporócz tego oczywiście sztuka typowo nowoczesna, która jaka być może każdy wie. Jedno z pięter jest też poświęcone designowi i sztuce użytkowej, a najwspanialszym eksponatem jest niewątpliwie chemex 🙂
Po wizycie w muzeum włóczymy się jeszcze trochę po Manhattanie, aż w końcu zmęczeni i prawie bez nóg kończymy eskapadę. Następnego dnia czeka nas poranny wylot do Toronto, gdzie dane nam będzie spędzić cały dzień. Póki co, to niestety koniec weekendowej przygody w Nowym Jorku. Czy było warto? Jasne! Jak sami widzicie w dwa dni można zrobić i zobaczyć na prawdę sporo. Polecam!
Mini-info praktyczne
Noclegi
Jeśli nie traficie na jakąś super promocję hotelową, AirBnB jest z pewnością najkorzystniejszą opcją. Warto przeglądać oferty z wyprzedzeniem, bo najlepsze (czyt. tanie i przyzwoite) oferty znikają bardzo szybko. Nie upierajcie się na noclegi na Manhattanie, a zwróćcie uwagę na odległość do metra i czas połączenia z interesującymi Was miejscami. Z naszego lokum w Astorii mogliśmy się dostać w okolice Central Parku w ok. 20 minut!
Transport
Z/na lotnisko podróżowaliśmy Uberem, natomiast po mieście poruszaliśmy się wyłącznie metrem i pieszo. W zależności od długości pobytu można zaopatrzyć się w tygodniową kartę na metro umożliwiającą nielimitowane przejazdy. Ponieważ nasz pobyt był znacznie krótszy, kupiliśmy tylko „zwykłą” MetroCard (1$), którą doładowywaliśmy w razie potrzeby (1 przejazd=2.75$, z jednej karty mogą korzystać 2 osoby). Poza tym, standardowo, duuuużo chodziliśmy pieszo (warto!).