Podróż na północ Chile nie zaczęła się najlepiej. Najpierw opóźniony lot, później okazało się, że żadna z naszych kart nie chciała współpracować z terminalem wypożyczalni, w której zarezerwowaliśmy samochód…W dodatku mój zagubiony w drodze do Chile bagaż nadlatywał samolotem sporo późniejszym niż pierwotnie obiecywano. Przez ponad 2 godziny oczekiwania na nadlatujący plecak nie udało nam się opłacić depozytu w wypożyczalni, chociaż te same karty działały w pobliskim lotniskowym bankomacie (i wszędzie indziej w Chile i na świecie). Odmówiono też przyjęcia gotówki. Do tego, ze względu na święto narodowe i długi weekend, żadna inna wypożyczalnia nie miała wolnych pojazdów. W taki oto sposób cały nasz plan na zwiedzanie Atacamy zdawał się obumierać. Porzuciwszy nadzieję na samochód, zostaliśmy skazani na transferowy bus do San Pedro de Atacama, oazy pustynnej i turystycznego centrum tej części Chile. W ten sposób, brak pojazdu skazał nas na przymusowe uczestnictwo w zorganizowanych wycieczkach, zatem po przybyciu do San Pedro rozpoczęliśmy wędrówkę po biurach turystycznych w poszukiwaniu ofert pokrywających się chociaż częściowo z naszym uprzednim planem.
A więc jesteśmy na pustkowiu! San Pedro (położone na ponad 3000 m n.p.m.!) przypomina nieco peruwiańskie i boliwijskie miasteczka. Z niemal każdego miejsca rozpościera się widok nad wulkan Licancabur.
Po wycieczkowo-cenowych negocjacjach spożywamy pisco sour, koktajl, który podobnież stanowi spór o narodowy drink Chile i Peru. Jaka jest prawda – nie wiem, ale mogę zaświadczyć, że w obu krajach smakuje dobrze.
Ponieważ akurat wypada Dzień Niepodległości, szykuje się uliczna fiesta. Wszelkie możliwe przybytki są obwieszone różnymi wariacjami na temat chilijskiej flagi, a nieopodal Plaza de Armas (które jak wiadomo jest obowiązkowym elementem nawet najmniejszego południowoamerykańskiego miasteczka) rozbijane są namioty, w których odbędzie się właściwe świętowanie, czyli jedzenie, picie i tańce.
Ekskursja pierwsza: Flamingi i Piedras Rojas
Kolejnego dnia wstajemy jeszcze przed świtem i czekamy na wycieczkowy odbiór. Trochę przeraża nas wizja grupowego zwiedzania, ale cóż poradzić, może jakoś to będzie. W końcu zjawia się nasz busik. Co ciekawe, przed opuszczeniem San Pedro podjeżdżamy pod niezidentyfikowany przybytek, z którego wychodzą ludzie z naręczami bagietek (przypominam, jest przed świtem). Ludzie ci kierują się do podobnych jak nasz busików, to samo z resztą czyni nasza przewodniczka. Jak się potem okaże, bagietkowy przystanek to obowiązkowy punkt każdej wyruszającej z SPdA wycieczki, a bagietki są najlepszym pieczywem jakie kiedykolwiek dane nam było spożyć w tej części świata.
Pierwszym przystankiem jest położona pośród solnych bezdroży, słynąca z flamingów, Laguna Chaxa. Od przewodniczki dowiadujemy się co nieco o tychże ptakach. M. in. okazuje się, że flamingi wykluwają się białe, natomiast ich różowość jest wynikiem spożywania przez nie bogatych w barwniki alg.
Z flamingowego jeziora ruszamy dalej, po drodze zatrzymując się dosłownie pośrodku niczego na śniadanie. Bagietki z awokado i herbatka z koki smakują w tych okolicznościach wyśmienicie.
W końcu docieramy do położonych na ponad 4 tys. m n.p.m. Piedras Rojas, czyli czerwonych skał i leżącego pomiędzy nimi jeziora Aguas Calientes. Widoki są nieziemskie! Nieziemski też jest wiatr, który ledwo pozwala się przemieszczać po szlaku. Po przebyciu niespełna 3-kilometrowej trasy nie możemy nadziwić się ciszy jaką zastajemy po powrocie do busika.
Po Piedras Rojas odwiedzamy jeszcze dwie laguny: Misacanti i Miniques, nad którymi beztrosko żerują stada vicuni. Wielka jest radość z obserwacji tej zwierzyny (chociaż niezmiennie wieje).
W drodze do San Pedro zatrzymujemy się jeszcze przy Zwrotniku Koziorożca (wciąż wieje, chociaż trochę mniej niż przy lagunach).
Do San Pedro wracamy zmęczeni, a kolejnego dnia czeka nas jeszcze wcześniejsza pobudka, ponieważ wybieramy się w odwiedziny do gejzerów.
Ekskursja druga: Gejzery El Tatio i Valle de la Luna
Gejzery przyjmują gości w swoim aktywnym stanie tylko wcześnie rano. Tak więc wstajemy o 4 (:O) i pół godziny później jedziemy już w ich stronę, żeby dotrzeć jeszcze przed wschodem słońca. Położone na ponad 4300 m n.p.m. pole gejzerów El Tatio to trzecie największe takie miejsce na świecie. Jest wcześnie, wieje, jest zimno. W końcu jednak objawiają się nam parujące połacie. W niektórych miejscach można przysiąść na cieplutkim kamieniu co ratuje życie niewyspanego i zmarzniętego turysty.
Ponadto, po drodze udaje nam się zobaczyć zwierza, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Vizcacha, bo takie jego (jej?) imię, to szynszylopodobny stwór natywny dla tego regionu. Ponadto znowu występują vicunie i flamingi w kilku odsłonach.
Z gejzerowej wycieczki wracamy przed południem, spożywamy zasłużoną kawusię, a po południu czeka nas dalsza wyprawa, tym razem do położonej na obrzeżach San Pedro Doliny Księżycowej. Widoki są zaiste jak z księżyca:) Pośród skał znajduje się też olbrzymia piaskowa wydma, na którą się wspinamy.
Na koniec doświadczenie typu *very touristic* czyli obserwacja zachodu słońca w towarzystwie Pisco Sour (i dziesiątek innych turystów;)). Niemniej, wygląda to wszystko wspaniale, chociaż wiatr z każdą chwilą staje się coraz silniejszy. W oddali widzimy też zabudowania ALMA, czyli największego na świecie obserwatorium kosmicznego. A nocne niebo na Atacamie wygląda obłędnie, musicie uwierzyć na słowo!:)
Ekskursja trzecia: Lagunas Altiplanicas
Trzeci i ostatni dzień naszych wojaży po Atacamie tradycyjnie rozpoczynamy bladym świtem. Tym razem kierujemy się na zachód, ku granicy z Argentyną. Po drodze mijamy wulkan Licancabur i pniemy się w górę i w górę, aż docieramy na płaskowyż Altiplano. Poza (znów) niesamowitymi widokami spotykają nas tam wiatry i zimnica na nieznaną wcześniej skalę. Ze względu na takie warunki jest to wycieczka typu objazdowa (przystanek na szybką obserwację, focia i dalej). Te założenia wydają się niedorzeczne, ale szybko okazują się bardzo sensowne, bo w niektórych miejscach nie da się wytrzymać poza pojazdem dłużej niż minutę…Niemniej krajobrazy i wszechobecne stada vicuni są warte zachodu!
Po południu wracamy do San Pedro i po szybkim lunchu pakujemy się do busika na lotnisko…Taki to koniec szybkiej przygody ze zorganizowanymi ekskursjami na Atacamie. Pozostał powrót do Santiago i wytrzepywanie pustynnego pyłu ze wszystkich ubrań i zakamarków przez następnych wiele dni;)
Podsumowując, trzy dni to optymalny czas na wizytę w najbardziej atrakcyjnych miejscach rejonu. Zorganizowane wycieczki, ze względu na specyficzne warunki pogodowe, okazały się nie najgorszym rozwiązaniem. Warto zaopatrywać się w wycieczki pakietowo, u jednego organizatora, żeby negocjować lepsze ceny. A jeśli w najbliższym czasie będziecie w San Pedro to poza oczywistymi atrakcjami, koniecznie zjedzcie bagietkę z La Franchuteria!:)