Z Calafate za pomocą autobusu przemieszczamy się do El Chalten, skąd można się udawać na najbardziej rozpoznawalne szlaki arentyńskiej Patagonii.
El Chalten
Podróż z Calafate zajmuje 2.5-3 godziny, w zależności od warunków. Autobusy kursujące na tej trasie są w większości piętrowe, a więc pierwszy rząd na górze jest widokowy. Niestety, pogoda nie sprzyja obserwacji krajobrazów, pada śnieg z deszczem i niewiele widać. Ponadto po obu stronach drogi, przez większą jej część ciągną się owcze pastwiska ogrodzone elektrycznym płotem. Z tej też przyczyny objawiają się martwe guanakosy, którym nie udało się przeskoczyć ogrodzenia z sukcesem 🙁 Widok ów nie jest przyjemny.
W końcu docieramy do El Chalten. Wysiadamy na dworcu a pogoda jest okropna. Wieje ogromnie i pada marznący deszcz. Niełatwo jest dotrzeć do hostelu, chociaż dzieli nas od niego niecałe 15 minut marszu. Na szczęście udaje nam się dotrzeć a co więcej okazuje się, że w hostelu, łącznie z łazienką, jest porządne ogrzewanie (w Calafate nasze koczowisko było zimne, z zupełnie nieogrzewaną łazienką i wyjście spod kołdry mogło skończyć się odmrożeniami…). Do tego znajdujemy publiczny czajnik, więc jest luksusowo! Odmrażamy się przy herbatce i postanawiamy resztę dnia spędzić w cieple, bo sytuacja pogodowa się nie poprawia.
Generalnie, sezon w El Chalten zaczyna się z końcem września i mimo, że ten właśnie jest w trakcie, okazuje się, że większość przybytków jedzeniowych planuje się otworzyć w najbliższy weekend (czyli dokładnie dzień po naszym wyjeździe). Cudem udaje nam się pozyskać jakąś żywność w postaci makaronu. O empanadach i innych produktach można zapomnieć – wszystko zamknięte…
Trekking z El Chalten: Mirador del Fitz Roy
Kolejnego dnia pogoda wydaje się lepsza i z rana wyruszamy na flagowy trekking w kierunku Fitz Roya. Po drodze mamy w planie atak na piekarnię, ta jednak nie działa. Obok widzimy hotel i postanawiamy spróbować nabyć tam jakiś prowiant. Udaje nam się zaopatrzyć w zestaw na wynos w postaci dwóch kanapek, jabłka i batonika. Zatem idziemy! Na początku szlak prowadzi pod górę i wkrótce możemy zobaczyć całe miasteczko. Na szlaku jest pusto, początkowo spotykamy tylko samotnego dzięcioła magellańskiego zajętego swymi sprawunkami.
Docieramy do punktu widokowego na rzekę, zatrzymujemy się na śniadanie i tu okazuje się, że zakupione przez nas kanapki są prawdopodobnie najgorszymi jakie przyszło nam konsumować. Wszystkie elementy od chleba po pomidora osobno, jak i całość były po prostu paskudne. W razie czego, nie polecam nabywać kanapek w hotelu obok piekarni na końcu osady, zaraz przy wyjściu na szlak do Fitz Roya…
Na szczęście chociaż pogoda nam sprzyja i w oddali objawia nam się widok na Fitz Roya. Docieramy do punktu widokowego, czynimy sesję zdjęciową i jak tylko kończymy, pogoda zaczyna się psuć. Nadchodzi wiatr i chmury a widok na szczyty zanika zupełnie. Szlak do punktu widokowego można przedłużyć maszerując do Laguna de Los Tres. Początkowo nasz plan zakładał dostanie się tam (mimo, że laguna wciąż zamarznięta), ale warunki pogodowe stają się coraz gorsze, na widoki nie ma już raczej co liczyć i postanawiamy dokończyć tylko mniejszą pętelkę.
Po powrocie podejmujemy próbę znalezienia żeru. Nie jest to łatwe. Miejsca, które już otwarły sezon zaczynają właśnie popołudniową przerwę w działaniu…Dla bezpieczeństwa nabywamy empanady w piekarniu przy szlaku, która akurat postanowiła by otwarta. Ostatecznie znajdujemy jedno funkcjonujące bez przerwy miejsce gdzie zasiadamy. Miejsce owo oferuje lokalne piwo i burgery, również w opcji wege. Poza nami pojawiają się inni spotkani wcześniej na szlaku, więc chyba faktycznie wszystkie inne przybytki podejmują siestę.
Trekking z El Chalten: Laguna Cerro Torre
Kolejnego dnia wyruszamy na drugi flagowy szlak z El Chalten, prowadzący do Laguny Cerro Torre. Okazuje się, że w nocy przyszła zima i całe El Chalten pokryło się sporą porcją puszystego śniegu. Nie zrażając się, pakujemy prowiant w postaci pozostałych „odrażających kanapek”, zakupionych poprzedniego dnia empanad i herbatki. Cała trasa ma ok. 18 km (nie jest to pętla! z/do El Chalten prowadzi ta sama trasa). Szlak przez piewsze ok. 3 km prowadzi dość mocno pod górę, później jest właściwie płaski. Po śladach pozostawionych na śniegu widzimy, ze przed nami wyprawiły się póki co dwie osoby. Od czasu do czasu napotykamy też świeżo odciśnięte ślady zwierzyny, niestety żadnych zwierząt futerkowych nie obserwujemy.
Gdyby wyruszać z El Chalten przy dobrej widoczności, przez większość czasu widziałoby się charakterystyczne wzniesienia Cerro Torre. My póki co wędrujemy w chmurach. Docieramy do punktu finałowego, Laguny Cerro Torre, a widoki wciąż średnie…Robimy przerwę na herbatkę i okropną kanapkę, która chyba przynosi szczęście, bo chmury zaczynają się rozchodzić i „patyki” są coraz lepiej widoczne.
Po oględzinach i przerwie zarządzamy odwrót. Ciężko się jednak wraca, bo robi się słonecznie, a najlepsze widoki mamy za plecami. Tym też sposobem co chwilę robimy widokowe postoje. W słońcu robi się coraz cieplej, więc trzeba się wydobyć z niektórych warstw. Do tego śnieg zaczyna topnieć, więc pomimo że wracamy tą samą trasą, widoki są inne.
Wczesnym popołudniem wracamy do El Chalten, głód niemały, więc chcąc nie chcąc kierujemy się do zidentyfikowanego wczoraj miejsca. Raczymy się piwkiem i frytkami a w knajpie pojawiają się klasycznie osoby napotkane wcześniej na szlaku.
Kolejnego dnia rano opuszczamy El Chalten i wracamy do Calafate. Żałujemy, że trzeba nam już wyjeżdzać, bo pogoda na najbliższe dni zapowiada się wyjątkowo dobrze. Żegna nas widok Fitz Roya w świetle wschodzącego słońca.
W autobusie zajmujemy strategiczne miejsce, na górze, w pierwszym rzędzie. Tym razem mamy widok na liczne guanakos (żywe, ale niestety też martwe), nandu (takie patagońskie strusie, żywe), a mi udaje wypatrzeć nawet lisa (żywego, aczkolwiek wg internetu mógł to być nibylis…Ja go jednak zaliczam do lisów prawdziwych). Poza fauną widzimy też w oddali zarówno Fitz Roya jak i Cerro Torre. Oczywiście najlepiej widoczne jak już wyjeżdżamy….