Please assign a menu to the primary menu location under menu

Peru

Arequipa – La Ciudad Blanca

Arequipa

Położona  na wysokości ok. 2300 m n.p.m, u podnóża wulkanu Misti, Arequipa była naszym pierwszym przystankiem w podróży do Peru i Boliwii.

Miasto zostało założone przez Hiszpanów, co nietrudno zauważyć spacerując po jego utrzymanych w kolonialnym stylu uliczkach. Charakterystyczny biały kolor budynków (stąd też „białe miasto”) to efekt wykorzystywanej do budowy białej skały wulkanicznej.

Katedra w Arequipie

Do Arequipy dotarliśmy późnym wieczorem po dłuuuugiej podróży z Europy (ale o tym innym razem…). Hostel, w którym się zatrzymaliśmy znajdował się w samym sercu starego miasta. Zmęczeni po przeprawie niemal natychmiast padliśmy, aby następnego ranka zacząć eksplorację.

Po odespaniu trudów podróży i „tradycyjnym peruwiańskim śniadaniu” (czyt. tosty z dżemem i herbatka z liści koki) wyruszyliśmy na miasto. Akurat byla niedziela i na Plaza de Armas (czyli głównym placu nie tylko Arequipy, ale każdego. choćby najmniejszego miasteczka w Peru) nie brakowało miejscowych tańcujacych w tradycyjnych, kolorowych odzieniach w rytmach wesołej muzyki.

Tańce na Plaza de Armas

Po zapoznaniu z lokalnym folklorem pokręciliśmy się po urokliwych uliczkach Arequipy, trafiając w końcu na targ.

Targ podzielony jest na sekcje wg. produktów, mamy więc m.in. świeżo wyciskane soki (najpyszniejsze na świecie), owoce, warzywa, różne elementy mięsne (nieciekawej woni), zioła, pieczywo, produkty „magiczne”  i…kapelusze. Na górnym piętrze natomiast mieści się dział sprzedaży żywego ptactwa oraz jadłodajnie.

Ziemniaki na każdy dzień tygodnia;)

 

 

I inne artykuły…

O targu w Arequipie słyszeliśmy już wcześniej, rzekomo słynie on bowiem z serwowania nietypowego specjału, a mianowicie soku z żaby. Pomimo dokładnych poszukiwań nie udało się nam znaleźć owego wytworu. Nie mając możliwości zakosztowania tego podobno dobrego na wszystko napitku, zadowoliliśmy się 'zwykłym’ sokiem. Ilość egzotycznych owoców dostępnych na targu jest niesamowita. Wystarczy wskazać pani siedzącej na szczycie owocowej piramidy co nam się podoba i raz-dwa dostajemy to w wersji pitnej. Nikt oczywiście nie przejmuje się tu wymogami sanepidu, niemniej jednak soki są pyszne i nie powodują żadnych rewolucji.

Po wizycie na targu udaliśmy się do Klasztoru Św. Katarzyny.

Nie jest to jednak zwykły monastyr, a coś w rodzaju 'miasta w mieście’. Został założony w 1580 roku, a w czasach świetności zamieszkiwało tam nawet 450 zakonnic. Przekraczając mury klasztoru możemy odnieść wrażenie, że teleportowaliśmy się do Andaluzji. Nazwy uliczek nie wyprowadzają z błędu – mamy tu bowiem calle Sevilla czy calle Malaga. Pośród urokliwych, kolorowych zakątków można bez trudu spędzić kilka godzin! Co ciekawe w niektórych miejscach dostępne jest wi-fi 🙂 Podobno ciekawą atrakcją jest zwiedzanie klasztoru w nocy, nie mieliśmy jednak takiej możliwości, ale i za dnia zrobił on na nas spore wrażenie.

Klasztor w Arequipie
Wszystkie kolory Peru 😉

 

Po trudach zwiedzania zafundowaliśmy sobie (po raz pierwszy w tej podróży) sztandarowy peruwiański drink, czyli pisco sour.

Pisco sour

Drugi (i ostatni) dzień w Arequipie rozpoczęliśmy śniadaniem na hostelowym tarasie z widokiem po czym wyruszyliśmy z ponowną wizytą na targ (ach te soki!). Tym razem postanowiliśmy zeksplorować też górne piętro, mieszczące małe jadłodajnie pełne lokalnej ludności (w roli klientów oczywiście). Tym razem naszym łupem padł typowy arequipeński deser – queso helado, czyli coś w rodzaju lodów z sera przygotowywanych w metalowej misce. Stoisko Pani, u której ów wytwór nabyliśmy obwieszone było wycinkami z gazet wychwalającymi ją jako producentkę tegoż. Tak wiec marketing na nas zadziałał i płacąc S/2,50 zaopatrzyliśmy się w porcję.

Mimo początkowych obaw, okazało się, ze jest to naprawdę smaczne zjawisko.

 

Popołudniu nadszedł czas na pożegnanie z Arequipą. Naszym kolejnym przystankiem było Cabanaconde…

1
error: Content is protected !!