Please assign a menu to the primary menu location under menu

Chile

San Pedro de Atacama, czyli o tym, jak spędzić trzy dni na północy Chile

_DSF9574

Podróż na północ Chile nie zaczęła się najlepiej. Najpierw opóźniony lot, później okazało się, że żadna z naszych kart nie chciała współpracować z terminalem wypożyczalni, w której zarezerwowaliśmy samochód…W dodatku mój zagubiony w drodze do Chile bagaż nadlatywał samolotem sporo późniejszym niż pierwotnie obiecywano. Przez ponad 2 godziny oczekiwania na nadlatujący plecak nie udało nam się opłacić depozytu w wypożyczalni, chociaż te same karty działały w pobliskim lotniskowym bankomacie (i wszędzie indziej w Chile i na świecie). Odmówiono też przyjęcia gotówki. Do tego, ze względu na święto narodowe i długi weekend, żadna inna wypożyczalnia nie miała wolnych pojazdów. W taki oto sposób cały nasz plan na zwiedzanie Atacamy zdawał się obumierać. Porzuciwszy nadzieję na samochód, zostaliśmy skazani na transferowy bus do San Pedro de Atacama, oazy pustynnej i turystycznego centrum tej części Chile. W ten sposób, brak pojazdu skazał nas na przymusowe uczestnictwo w zorganizowanych wycieczkach, zatem po przybyciu do San Pedro rozpoczęliśmy wędrówkę po biurach turystycznych w poszukiwaniu ofert pokrywających się chociaż częściowo z naszym uprzednim planem.

A więc jesteśmy na pustkowiu! San Pedro (położone na ponad 3000 m n.p.m.!) przypomina nieco peruwiańskie i boliwijskie miasteczka. Z niemal każdego miejsca rozpościera się widok nad wulkan Licancabur.

Główna uliczka San Pedro de Atacama

Piesek z Atacamy

Wulkan Licancabur

Po wycieczkowo-cenowych negocjacjach spożywamy pisco sour, koktajl, który podobnież stanowi spór o narodowy drink Chile i Peru. Jaka jest prawda – nie wiem, ale mogę zaświadczyć, że w obu krajach smakuje dobrze.

Pisco Sour, wersja chilijska 🙂

Ponieważ akurat wypada Dzień Niepodległości, szykuje się uliczna fiesta. Wszelkie możliwe przybytki są obwieszone różnymi wariacjami na temat chilijskiej flagi, a nieopodal Plaza de Armas (które jak wiadomo jest obowiązkowym elementem nawet najmniejszego południowoamerykańskiego miasteczka) rozbijane są namioty, w których odbędzie się właściwe świętowanie, czyli jedzenie, picie i tańce.

Preparacje do fiesty

W drodze do hostelu

Ekskursja pierwsza: Flamingi i Piedras Rojas

Kolejnego dnia wstajemy jeszcze przed świtem i czekamy na wycieczkowy odbiór. Trochę przeraża nas wizja grupowego zwiedzania, ale cóż poradzić, może jakoś to będzie. W końcu zjawia się nasz busik. Co ciekawe, przed opuszczeniem San Pedro podjeżdżamy pod niezidentyfikowany przybytek, z którego wychodzą ludzie z naręczami bagietek (przypominam, jest przed świtem). Ludzie ci kierują się do podobnych jak nasz busików, to samo z resztą czyni nasza przewodniczka. Jak się potem okaże, bagietkowy przystanek to obowiązkowy punkt każdej wyruszającej z SPdA wycieczki, a bagietki są najlepszym pieczywem jakie kiedykolwiek dane nam było spożyć w tej części świata.

Pierwszym przystankiem jest położona pośród solnych bezdroży, słynąca z flamingów, Laguna Chaxa. Od przewodniczki dowiadujemy się co nieco o tychże ptakach. M. in. okazuje się, że flamingi wykluwają się białe, natomiast ich różowość jest wynikiem spożywania przez nie bogatych w barwniki alg.

Laguna Chaxa

Chaxa

Flaming(i)

Z flamingowego jeziora ruszamy dalej, po drodze zatrzymując się dosłownie pośrodku niczego na śniadanie. Bagietki z awokado i herbatka z koki smakują w tych okolicznościach wyśmienicie.

Gdzieś na Atacamie…

Ruch niewielki:D

W końcu docieramy do położonych na ponad 4 tys. m n.p.m. Piedras Rojas, czyli czerwonych skał i leżącego pomiędzy nimi jeziora Aguas Calientes. Widoki są nieziemskie! Nieziemski też jest wiatr, który ledwo pozwala się przemieszczać po szlaku. Po przebyciu niespełna 3-kilometrowej trasy nie możemy nadziwić się ciszy jaką zastajemy po powrocie do busika.

Pierwsze spotkanie z Piedras Rojas

Troszkę wieje

Piedras Rojas w pełnym rynsztunku

Jedyny odpowiedni strój;)

Po Piedras Rojas odwiedzamy jeszcze dwie laguny: Misacanti i Miniques, nad którymi beztrosko żerują stada vicuni. Wielka jest radość z obserwacji tej zwierzyny (chociaż niezmiennie wieje).

Vikuniowy przysmak

I same vikunie

W naturalnym habitacie

W drodze do San Pedro zatrzymujemy się jeszcze przy Zwrotniku Koziorożca (wciąż wieje, chociaż trochę mniej niż przy lagunach).

Do San Pedro wracamy zmęczeni, a kolejnego dnia czeka nas jeszcze wcześniejsza pobudka, ponieważ wybieramy się w odwiedziny do gejzerów.

Ekskursja druga: Gejzery El Tatio i Valle de la Luna

Gejzery przyjmują gości w swoim aktywnym stanie tylko wcześnie rano. Tak więc wstajemy o 4 (:O) i pół godziny później jedziemy już w ich stronę, żeby dotrzeć jeszcze przed wschodem słońca. Położone na ponad 4300 m n.p.m. pole gejzerów El Tatio to trzecie największe takie miejsce na świecie. Jest wcześnie, wieje, jest zimno. W końcu jednak objawiają się nam parujące połacie. W niektórych miejscach można przysiąść na cieplutkim kamieniu co ratuje życie niewyspanego i zmarzniętego turysty.

Gejzery o poranku

Wschód słońca i vikuniowa trawa

Ponadto, po drodze udaje nam się zobaczyć zwierza, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Vizcacha, bo takie jego (jej?) imię, to szynszylopodobny stwór natywny dla tego regionu. Ponadto znowu występują vicunie i flamingi w kilku odsłonach.

Vizcacha!

Zwierz ów dość dobrze się kamufluje

Wielbłądowatych nigdy za dużo:)

WIęcej niż jedno zwierzę….

Żerujące flamingi

Z gejzerowej wycieczki wracamy przed południem, spożywamy zasłużoną kawusię, a po południu czeka nas dalsza wyprawa, tym razem do położonej na obrzeżach San Pedro Doliny Księżycowej. Widoki są zaiste jak z księżyca:) Pośród skał znajduje się też olbrzymia piaskowa wydma, na którą się wspinamy.

Krajobrazy Doliny Księżycowej

Różne erozyjne twory

Wielka wydma

Valle de la Luna o zachodzie słońca

Na koniec doświadczenie typu *very touristic* czyli obserwacja zachodu słońca w towarzystwie Pisco Sour (i dziesiątek innych turystów;)). Niemniej, wygląda to wszystko wspaniale, chociaż wiatr z każdą chwilą staje się coraz silniejszy. W oddali widzimy też zabudowania ALMA, czyli największego na świecie obserwatorium kosmicznego. A nocne niebo na Atacamie wygląda obłędnie, musicie uwierzyć na słowo!:)

Ekskursja trzecia: Lagunas Altiplanicas

Trzeci i ostatni dzień naszych wojaży po Atacamie tradycyjnie rozpoczynamy bladym świtem. Tym razem kierujemy się na zachód, ku granicy z Argentyną. Po drodze mijamy wulkan Licancabur i pniemy się w górę i w górę, aż docieramy na płaskowyż Altiplano. Poza (znów) niesamowitymi widokami spotykają nas tam wiatry i zimnica na nieznaną wcześniej skalę. Ze względu na takie warunki jest to wycieczka typu objazdowa (przystanek na szybką obserwację, focia i dalej). Te założenia wydają się niedorzeczne, ale szybko okazują się bardzo sensowne, bo w niektórych miejscach nie da się wytrzymać poza pojazdem dłużej niż minutę…Niemniej krajobrazy i wszechobecne stada vicuni są warte zachodu!

Altiplano

Zamarznięta rzeka!

Znajdź zwierzę na obrazku!;)

Licancabur z innej perspektywy

Po południu wracamy do San Pedro i po szybkim lunchu pakujemy się do busika na lotnisko…Taki to koniec szybkiej przygody ze zorganizowanymi ekskursjami na Atacamie. Pozostał powrót do Santiago i wytrzepywanie pustynnego pyłu ze wszystkich ubrań i zakamarków przez następnych wiele dni;)

Podsumowując, trzy dni to optymalny czas na wizytę w najbardziej atrakcyjnych miejscach rejonu. Zorganizowane wycieczki, ze względu na specyficzne warunki pogodowe, okazały się nie najgorszym rozwiązaniem. Warto zaopatrywać się w wycieczki pakietowo, u jednego organizatora, żeby negocjować lepsze ceny. A jeśli w najbliższym czasie będziecie w San Pedro to poza oczywistymi atrakcjami, koniecznie zjedzcie bagietkę z La Franchuteria!:)

0
error: Content is protected !!