Please assign a menu to the primary menu location under menu

Kostaryka

Kostaryka

Kostaryka: Park Narodowy Corcovado

Do Parku Corcovado postanowiliśmy wybrać się na dwa dni, z noclegiem w stacji Sirena. Pakiet wycieczkowy, a więc wstęp do Parku + nocleg w stacji + przewodnik i transport wykupiliśmy w jednym z biur w Puerto Jimenez. Plan wyglądał następująco: 1-szy dzień: przeprawa łodzią do stacji Sirena + popołudniowa eksploracja szlaków w okolicach stacji; 2-gi dzień: 20 km hiking do stacji Leona i miejscowości Carate, a stamtąd powrót samochodem do Puerto Jimenez.

Dodam jeszcze, że zdecydowaliśmy się na Sirenę jako najbardziej „zwierzęcy” sektor parku. Corcovado jest spore, a w jego skład wchodzą obszary zarówno „pierwotne” (czyli takie bez ludzkiej ingerencji, głównie ze „starszą” roślinnością i małą ilością zwierzyny) oraz „wtórne” (takie, gdzie pierwotny las wycinano pod różne uprawy, m. in. drzew owocowych, a które to owoce stanowią łakomy kąsek dla zwierzyny i z tego względu napotkanie tejże w tych rejonach jest bardziej prawdopodobne). Spacery w okolicy stacji Sirena mogą zaprowadzić nas co prawda do obu typów lasu, ale powrotny hiking to przeprawa przez las „wtórny”, a więc zwiększona szansa zwierzyny.

5:30 do dżungli

Poranne Puerto Jimenez

Do 2-dniowej eksploracji Corcovado przystąpiliśmy o świcie, nasza łódź odpływała o 5:30, więc nastroje były wyborne (he he). Na szczęście nasz szemrany nocleg znajdował się dosłownie 2 minuty od przystani. Pozostawiliśmy więc pojazd i zaopatrzeni w niezbędny ekwipunek udaliśmy się tamże. Napotkaliśmy naszego personalnego (no prawie personalnego, bo nasza grupa miała liczyć w sumie 4 osoby) przewodnika i zasiedliśmy w łodzi. Przeprawa trwała nieco ponad 1.5 h, a po drodze można było wypatrywać wielorybów i delfinów (były). Poza tym podróż była dość „wyboista” i byliśmy zadowoleni kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce. Po wydobyciu z łodzi zostaliśmy zaatakowani przez postacie, które dosłownie wypełzły z dżungli. Okazało się, że to parkowi strażnicy, wyposażeni w termometry…Na szczęście nikt nie posiadał podejrzanej ciepłoty, więc mogliśmy podążać do stacji Sirena.

W drodze do stacji Sirena

Stacja jest dość spora, znajduje się w niej 100 miejsc noclegowych dla odwiedzających + pokoje dla strażników. parku i naukowców, którzy przebywają tam dość długo i często. W Sirenie jest też mini sklepik z suwenirami (i wypożyczalnią gumiaków – tu dodam, że trzeba je mieć!) oraz kuchnia (jeśli chcemy skorzystać trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, można to zrobić np. bukując wycieczkę) serwująca śniadanie, lunch i kolację (nie ma problemu z opcjami wege&wegan, a jedzenie chociaż drogie (ale w środku dżungli) jest całkiem ok i porcje bardzo spore).

Po porzuceniu rzeczy, lunchu i odpoczynku na tarasie Sireny, wyruszyliśmy do dżungli. Corcovado nie przypomina amazońskiej dżungli, w parku wyznaczone są trasy (monitorowane fotopułapkami i modyfikowane) toteż maczeta nie jest konieczna. Konieczne za to są kalosze, bo jednak to las deszczowy i błota nie brakuje.

Błotko <3

Na szczęście nie brakuje też zwierzyny. Udaje nam się zobaczyć krokodyla, sporo ptactwa, a niebawem objawiły się też małpy: wyjce, małpy pajęcze (spider monkey) i małpy wiewiórcze (squirrel monkey). Na terenie Półwyspu Osa występują cztery gatunki małp i już pierwszego dnia udało nam się zaobserwować trzy z nich. Poza małpami ukazały nam się też kostarykańskie dziki zwane pekari a na deser schodzący z drzewa, w wiadomym celu, leniwiec. Poza tym nasz przewodnik sporo nam o zwyczajach fauny (i flory) opowiedział, zademonstrował też jak wywabić mrówki-żołnierzy z mrowiska udając tapira…Chyba to najwyższa pora na zdjęciowy spam.

Las deszczowy
Grzyb 🙂
Squirrel monkey(s)
Squirrel monkey
Wyjec
Aguti
Znajdź zwirza!
Pekari
I wisienka (leniwiec) na torcie;)

Dzień drugi (i ostatni)

Drugi dzień zaczął się dla nas już o 4 rano, a czekało nas 20 km marszu, częściowo plażą, częściowo lasem, do Stacji La Leona. Warto wyruszyć wcześnie, po pierwsze ze względu na wysokość wody w rzekach (po drodze trzeba przekroczyć nogami 4 rzeki i mieć największą nadzieję, że nie objawi się ryba), a po drugie, żeby ograniczyć ekspozycję słoneczną podczas marszu po plaży.

Corcovado o poranku
Pierwsza rzeka do przekroczenia….
Jeszcze nie pada 🙂
Ale zaraz będzie…

Na nasze (nie)szczęście, słońce nie stanowiło problemu, za to zaatakowała nas ulewa (która teoretycznie powinna nadejść dopiero po południu). Okazuje się, że przemarsz po plaży w ulewie (i kompletnie przemoczonych butach: fale, rzeki) nie należy ani do łatwych, ani przyjemnych. Nie zabrakło więc chwilowego złorzeczenia.

Rzeka nr 2
Odwadnianie obuwia (sens: niewielki)

Deszczowy czas nie jest też najlepszą okolicznością do obserwacji zwierzyny. Rano objawiono nam śpiącego tapira. Na szczęście później udało nam się jednak wypatrzyć trochę okazów, m. in. ary, kondora królewskiego, ostronosy (mój osobisty kostarykański faworyt), małpy kapucynki (małpi spotting 4/4!), a także kostarykańską łasicowatą hirarę. Niestety mrówkojad nie zechciał się objawić, aczkolwiek wg przewodnika mogliśmy zawęszyć woń jego moczu (podobno nie do pomylenia z czym innym, ale nie jestem w stanie zaświadczyć).

Coati!
Kapucynka
Ptaszysko
Grzybowisko

Pomijając chwilowe trudności deszczowo-błotne, przemarsz nie był specjalnie wymagający i wczesnym popołudniem dotarliśmy do La Leony, a potem plażą do miejscowości Carate, skąd wyboistą drogą dostarczono nas do Puerto Jimenez. Po obmyciu się postanowiliśmy zaszaleć i wybrać do restauracji. Niestety, poczyniliśmy kiepski wybór, albowiem niedoczekawszy się zamówionego jedzenia przez godzinę, zmuszeni byliśmy zbiec. Na kolację pozostało więc zasłużone piwko, a następnego dnia podróż na północ.

Puerto Jimenez & Corcovado – informacje praktyczne

Corcovado to jedyny Park Narodowy Kostaryki, do którego nie można wejść bez przewodnika. Ilość osób odwiedzających park jest limitowana (100 osób dziennie/stacja). Można wybrać jedno- i kilkudniowe wycieczki, wg mnie 2 dni to minimum.

Wycieczki do Corcovado można rezerwować z wyprzedzeniem on-line, albo na miejscu w siedzibach biur turystycznych. Z reguły łodzie do stacji Sirena wypływając we wtorki, piątki i niedziele. W zależności od ilości chętnych przeprawy bywają organizowane też w inne dni, my np. płynęliśmy w sobotę. Do stacji biologicznej Sirena nie można przynosić własnego jedzenia (stacja oferuje śniadania, lunche i kolacje – należy je zarezerwować z wyprzedzeniem, np. rezerwując wycieczkę. Trzeba też zabrać pojemniki na wodę (można ją uzupełniać w stacjach, a w razie czego przewodnik może też wskazać źródełka, z których można pobrać pitną wodę po drodze). Warto mieć też gumiaki (można je też za opłatą wypożyczyć w stacji, aczkolwiek czasem trudno upolować właściwy rozmiar!).

Jak dojechać:

Corcovado jest dosyć sporym Parkiem, zajmuje dużą część Półwyspu Osa. W zależności od planowanej trasy, można go atakować z kilku miejscowości. Ponieważ nie rezerwowaliśmy nic z wyprzedzeniem, postanowiliśmy pojechać do największej miejscowości półwyspu i stamtąd znaleźć wycieczkę. Do Puerto Jimenez można dostać się samolotem lub autobusem z San Jose. My przemieszczaliśmy się samochodem. Na początku pory deszczowej (połowa sierpnia) do Jimenez bez problemu dałoby się dojechać „normalnym” samochodem.

Spanie:

W samym Jimenez spędziliśmy w sumie 3 noce, każdą w innym miejscu. Noclegi bukowaliśmy dzień wcześniej lub tego samego dnia na zasadzie „najtańsze, wyglądające w miarę czysto”. Wypróbowaliśmy w ten sposób:

  • Cabinas Jimenez: położone zaraz przy zatoce, ciasne, ale przyjemne koczowisko. Można zjeść śniadanie z widokiem (należy się samodzielnie zaopatrzyć w produkty).
  • Cabinas Agua Luna: zdecydowanie najgorsze miejsce, w którym spaliśmy w Jimenez. Co prawda super lokalizacja, jakieś 3 min. pieszo do przystani, jeśli w planie macie poranną wyprawę do Corcovado brzmi kusząco (nas tak zwabiło). Jednak samo miejsce niezbyt czyste, niezbyt pachnące i generalnie niezbyt….
  • Jimenez Inn: tu spaliśmy po powrocie z Corcovado, przyjemnie, czysto i miło. Jest niewielki ogród, basen i niezła kawusia rano

Jedzenie:

W Jimenez jest kilka supermarketów, piekarnia i sporo restauracji. Kawiarni z *dobrą* kawą brak, aczkolwiek w jednym z noglegów dostalismy całkiem dobrą kawę, po kostarykańsku, czyli „ze skarpety”. W PJ głównie żywiliśmy się „w sklepie”+ raz jedliśmy śniadanie (gallo pinto) w polecanej El Rinconcito Sabroso i było OK:)

Kostaryka

Kostaryka: od wulkanu Poas do Puerto Jimenez

Krater wulkanu PoasPoas wulkan Kostaryka

Kostaryka – podróż w czasach zarazy

Covid, nie covid, bez podróży, zwłaszcza tych dużych, żywot jest niełatwy. Chociaż wcześniej nie planowałam Kostaryki (a przynajmniej nie była pierwsza w kolejce destynacji), okazała się dobrym wyborem. Oczywiście do końca nie było wiadomo czy wyprawa się powiedzie (co za czasy), tak więc postanowiliśmy nie planować za wiele. Przeglądnęliśmy mapę i zaznaczyliśmy kilka potencjalnie interesujących miejsc. Biorąc pod uwagę zarazę i chęć wydobycia z wyprawy ile się da, zarezerwowaliśmy pojazd, a dwa dni przed wylotem pierwszy nocleg. Reszta miała wyjść w trakcie:)

W skrócie – dotarliśmy do Kostaryki!

Po nieco ponad 10 godzinach lotu z Madrytu maszyna rozpoczęła zniżanie a za oknem zaczął ukazywać się super zielony krajobraz. Trzeba przyznać-wyglądało to dobrze. Niestety procedura wyjścia z lotniska była niemiłosiernie długa, ale w końcu się udało. Niestety budki z kartami SIM na lotnisku były nieczynne, co trochę nam pokrzyżowało dalsze plany, ale o tym zaraz. Póki co pan z wypożyczalni, zgodnie z planem, oczekiwał nas pod terminalem i niebawem znaleźliśmy się w wypożyczalni, gdzie wydano nam pojazd. Zmierzch w Kostaryce zapada ok. 18, a podobno jazda po zmroku nie jest dobrym pomysłem, więc chcieliśmy tego uniknąć. Niestety bez internetu nie byłoby szans dostać się do naszej noclegowni. Tak więc pan w wypożyczalni wyrysował nam mapkę dojazdu do sklepu, gdzie mieliśmy nabyć kartę i zyskać internet, a my naiwnie wyruszyliśmy. Oczywiście po ok. 5 minutach byliśmy zgubieni. Na szczęście napotkaliśmy pomocnych autochtonów, którzy swoim pojazdem zaprowadzili nas do supermarketu. Zaopatrzeni w kartę ruszyliśmy w stronę Grecii, gdzie czekać miało na nas spanie. Niestety, międzyczasie zrobiło się ciemno, a droga okazała się wąska i pełna zakrętów przypominających najskrytsze uchyłki jelit. Żeby było zabawniej, poboczem podróżowali sobie rowerzyści i piesi, oczywiście bez świateł. Łatwo nie było, ale w końcu dotarliśmy i po spożyciu lokalnego piwka (jak się później okaże jednego z dwóch głównie dostępnych w tym kraju) poszliśmy spać.

Następnego dnia spotkała nas klasyczna jetlagowa pobudka o 5 rano. Doczekaliśmy do 6, kiedy to zrobiło się jasno i wyszliśmy do otaczającego nasz przybytek ogrodu. Ciężko było ogarnąć tyle zieloności na raz, zobaczcie z resztą sami:

W naszym ogrodzie

O 7 udało się nam uzyskać śniadanie (typowe kostarykańskie gallo pinto, czyli ryż z fasolą, jak się później okazało, najlepszy ze wszystkich, które spożyliśmy) i kawusię (był strach i wspomnienia obrzydliwej kawy w Kolumbii, ale i nadzieja, w końcu znajdowaliśmy się w centrum kawowym kraju). Kawusia okazała się nadzwyczaj dobra, zatem mogliśmy wyruszyć do naszej destynacji, czyli wulkanu Poas.

Wulkan Poas

Tu wspomnieć należy, że przed wyprawą słyszeliśmy, że w Kostaryce jest drogo. I faktycznie potwierdzam: jest drogo. Na początek, większość parków narodowych jest płatna (przeważnie 10 USD lub więcej). Wulkan Poas to koszt 15 USD (+VAT), a bilety trzeba wykupować z wyprzedzeniem on-line. Warto też pamiętać, że wulkan najlepiej wizytować rano (ok. 10 zbierają się chmury i nic nie widać). Chociaż teoretycznie blisko, jazda do wulkanu zajmuje nam dobrą godzinę (zakręty i zakręty). Niemniej widoki są niesamowite: pagórki, plantacje kawy i gigantyczne monstery. Pogoda ładna (choć pora deszczowa) i w końcu docieramy do Parku Narodowego Wulkanu Poas. Objawiamy naszą rezerwację i wyłazimy. Znajdujemy się na 2700 m n.p.m., jest zimno. Dodatkowo nakazują nam przywdziać maseczki i kaski i po obejrzeniu krótkiego filmiku wyruszamy w 15-minutową drogę. W końcu naszym oczom ukazuje się dziura, czyli krater. Maksymalny czas oględzin to 20 minut, jak mówi pan strażnik. Prawdę mówiąc wulkan trochę nas rozczarowuje, bo poza tarasem widokowym nie ma żadnych tras hikingowych, tak więc faktycznie po 20 minutach jest się nasyconym widokiem.

Tak się prezentuje krater
Wulkan Poas
Safety first 🙂

Po wulkanie pora na kawę. Z pomocą mapy szukamy miejsca gdzie napijemy się czegoś dobrego i docieramy do niewielkiej kawiarki otoczonej przez połacie kawowych plantacji. Zieloność jest niesamowita i ciężko się napatrzeć. Niemniej, mamy przed sobą jeszcze trochę drogi, tak więc trzeba atakować.

Kawowa plantacja
Kawusia 2

Celem noclegowym jest położone na wybrzeżu Pacyfiku Jaco, ale po drodze nawiedzamy jeszcze Park Narodowy Carara, gdzie łapie nas deszcz. Nie wspomniałam jeszcze, że sierpień w Kostaryce to początek pory deszczowej. Jesteśmy jednak gotowi, przywdziewamy poncza i ruszamy w las. W deszczu ciężko wypatrywać zwierzyny, udaje nam się jednak ujrzeć sporo ciekawej roślinności, papugi i żabę, dobre i to na początek:)

W PN Carara
Zieloność <3
Przedstawiciel(ka) fauny

Jaco

Z Carary, wiedzeni głodem i lekkim zmęczeniem, docieramy do Jaco. Porzucamy rzeczy i idziemy oglądać plażę. Jest kamienista i nieco brudna, paradują konie i psy. Wykrywamy w niedalekiej odległości browar, więc udajemy się na żer i piwko, a na plażę postanawiamy wrócić na zachód słońca. Niestety deszcz znowu postanawia padać, więc z zachodu nici.

Plaża w Jaco
Miejscowe pieski

Kolejnego dnia, po niezbyt niestety jadalnym ryżu z fasolą wyruszamy na południe. Docelowo chcemy dotrzeć do Puerto Jimenez. Po drodze jednak odwiedzamy kilka miejsc. Na początek Playa Esterillo, która okazuje się wyjątkowo urodziwa: dłuuuga, pusta i piaszczysta plaża otoczona palmami kokosowymi, czego chcieć więcej?

Playa Esterillo
I paaaalmy!

Kolejny postój to Dominical, małe turystyczne miasteczko, pełne straganów z różnościami, za to z niezbyt urodziwą plażą.

Playa Dominical
Miejscowe ptactwo

Wodospady Catarata

Później, docieramy do położonych nieco w głębi wodospadów Catarata, gdzie w cenie (a jakże!) biletu można obejrzeć też motylarium. Niestety, dochodzi już 14-sta, co oznacza nie mniej, nie więcej tylko prawdopodobny deszcz. A raczej ulewę… Trzeba się więc ewakuować. Na początku znajdujemy żer i schronienie w pobliskiej knajpie, ale ponieważ końca nie widać, pakujemy się do pojazdu i ruszamy dalej. Wieczorem (dalej w deszczu), docieramy do Puerto Jimenez. Plan na kolejny dzień: zorganizować wyprawę do Parku Corcovado!

Bienvenido a Puerto Jimenez!

Ponieważ jetlag wciąż daje o sobie znać, wstajemy wcześnie i czekamy aż otworzą się biura agencji organizujących wycieczki do Parku (do Corcovado można udać się tylko z przewodnikiem, a ilość odwiedzających jest limitowana – warto mieć to na uwadze podróżując w bardziej ruchliwym sezonie). Koniec końców udaje nam się zarezerwować 2-dniową wycieczkę startującą kolejnego dnia (o tym więcej kiedy indziej).

Resztę dnia postanawiamy spożytkować odwiedzając półwysep Matapalo, znajdujący się ok. 15 km od Puerto Jimenez. Niemniej, podróż zajmuje nam niemal godzinę, bo zaraz za miasteczkiem sensowna droga się kończy a na półwysep prowadzi wyboisto-dziurawy trakt. Chociaż po drodze złorzeczenia i strachu o powybijanie sobie zębów na wybojach było co nie miara, to widoki półwyspu nie były takie najgorsze:) Niestety, nieuchronnie zbliżało się popołudnie, a co za tym idzie, wiadomo: deszcz. W związku z obawami, że przy ulewie dziurawa droga zamieni się w dziurawą rzekę, postanowiliśmy wrócić do Jimenez.

Pelikany z Matapalo
Matapalo

Koniec końców deszcz oszukał – przyszedł dopiero wieczorem, a my resztę dnia spędziliśmy na pobliskiej plaży i kilkukrotnym zeksplorowaniu miasteczka (które składa się dosłownie z jednej „dużej” ulicy i kilku przecinających) śledzeni przez miejscowe wolnochodzące psy (pewien szczeniak był tak uparty w swoim śledzeniu, że byłam bliska sprawdzenia opcji przewozu psa samolotem:D).

Deszczu nadal brak!
Plaża w okolicy Jimenez
Centrum Puerto Jimenez
Zwyczajny dzień w PJ 🙂
error: Content is protected !!